23/04/2014

Miasto-demon i jego mieszkańcy: obraz Petersburga w "Zbrodni i karze"

   Akcja Zbrodni i kary rozgrywa się w Petersburgu, mieście szczególnym. Obraz XIX-wiecznej stolicy carów rosyjskich znamy m.in. z fragm. Ustępu III cz. Dziadów A. Mickiewicza. Poeta zwrócił uwagę na to, że gród stanął w miejscu wyrwanym surowej przyrodzie, wrogim człowiekowi, gdzie:

Wiatry przynoszą tylko śnieg i słoty;
Tu zbyt gorące lub zbyt zimne nieba,
Srogie i zmienne jak humor despoty.

   Miasto wzniesiono z kaprysu cara Piotra Wielkiego, na obszarze podmokłym, bagnistym, którego osuszenie i przygotowanie pod zabudowę osobliwie komentuje Mickiewicz. Stwierdza, że car nakazał w tym miejscu
(…) wdeptać ciała stu tysięcy chłopów.
Potem na palach i ciałach Moskalów
Grunt założywszy, inne pokolenia
Zaprzągł do taczek, do wozów, okrętów (…)

   W kontekście tych straszliwych początków Petersburga, poeta konkluduje:

(…) ludzi ręką był Rzym budowany,
A Wenecyją stawili bogowie;
Ale kto widział Petersburg, ten powie,
Że budowały go chyba szatany.

   Jest zrozumiałe, że refleksje Mickiewicza były wynikiem jego wrogości wobec Rosji carskiej, o którą nie sposób wszakże posądzać dojrzałego Fiodora Dostojewskiego, już jako autora Zbrodni i kary. A jednak obraz tego miasta w powieści o Raskolnikowie także budzi zaskoczenie, nierzadko odrazę, czasami wręcz grozę. W równym stopniu dotyczy to samej przestrzeni, jak mieszkańców Petersburga, dlatego Dostojewski nie tylko sugeruje jego zgubny wpływ na zamieszkujących w nim ludzi, ale niejednokrotnie wyraża go wprost:

(…) w Petersburgu wiele osób mówi do siebie głośno na ulicy. To miasto półobłąkanych. (…) Rzadko które miasto ma tyle ponurych, ostrych i dziwnych wpływów na duszę ludzką, co Petersburg. Już sam klimat ile znaczy! A przecież jest to centrum administracyjne całej Rosji i charakter tego miasta musi wpływać na wszystko.

   Petersburg w powieści Dostojewskiego jest miastem brudnym, zaniedbanym, zatłoczonym. Latem panują w nim męczące upały, zaduch, smród i wszechobecny kurz. Dzielnice zamieszkiwane przez biedotę cuchną szczególnie, zwłaszcza w pobliżu szynków i traktiernii, gdzie zapija się smutek, bezrobocie, bezczynność. Pijani petersburżanie potęgują ohydę i ponurość tej części miasta:

Na dworze był okropny upał, przy tym panował nieznośny zaduch, tłok, na każdym kroku wapno, rusztowania, kurz i specyficzny smród tak dobrze znany każdemu petersburżaninowi, który nie jest w stanie wynająć letniska — wszystko to razem działało deprymująco na nadszarpnięte już nerwy młodzieńca. A nieznośny odór, buchający z szynków, których w tej części miasta jest szczególnie dużo, i pijani, spotykani na każdym kroku, mimo że był to dzień powszedni, dopełniali ohydnego i ponurego obrazu.

Przygnębiający wizerunek śmierdzących uliczek, placów, podwórek, przenosi się również na stare, obskurne kamienice z brudnymi korytarzami, zamieszkiwane przez drobnych rzemieślników, urzędników, robotników, studentów, bezrobotnych. Opis wynajmowanych mieszkań nie pozostawia wątpliwości co do materialnego statusu ich lokatorów:

 Niziutkie, zakopcone drzwi tuż przy schodach były otwarte. Dopalająca się świeczka oświetlała nędzny pokoik o długości niespełna dziesięciu kroków; całe wnętrze widać było z sieni. Wszystko było porozrzucane, w nieładzie, głównie różne fatałaszki dziecięce. Kąt w głębi pokoju zawieszony był dziurawym prześcieradłem. Prawdopodobnie stało tam łóżko. W pokoju było wszystkiego dwa krzesła i ceratowa, strasznie obszarpana kanapa, przy której stał nie malowany i niczym nie nakryty sosnowy kuchenny stół. Na brzegu stołu stała w żelaznym lichtarzyku dogasająca świeczka. Jak się okazało, (…) pokój był przechodni. Drzwi do dalszych pokoi, a raczej klitek (…), były uchylone. Słychać było stamtąd krzyki, hałasy i głośny śmiech. Zdaje się, że grano tam w karty i pito herbatę. Od czasu do czasu padały słowa zupełnie niecenzuralne.

Wyrażające podobne ubóstwo opisy mieszkań będą dotyczyły także stancji Raskolnikowa (porównywanej do szafy lub trumny), pokoju Soni, rozmaitych jadłodajni, szynków, hoteli, a nawet biura policji, do którego droga wiodła przez brudne i cuchnące kolejne piętra kamienicy. Oto wnętrze jednej z traktiernii:

Stały talerzyki z mizerią, czarnymi sucharkami i na dzwonka pokrajaną rybą; wszystko to pachniało nader niezachęcająco. Nieznośnie duszne powietrze sprawiało, że trudno było wysiedzieć, a wszystko było tak przepojone odorem okowity, że miało się wrażenie, iż od samego tego zaduchu można w ciągu pięciu minut stać się pijanym.

i obraz klitki zamieszkiwanej przez Rodię:

Była to ciasna komórka o długości sześciu kroków i miała strasznie nędzny wygląd ze swoją pożółkłą, zakurzoną, odstającą wszędzie tapetą, a człowiekowi nawet niezbyt słusznego wzrostu wydawać się musiało, że lada chwila uderzy głową w sufit. Meble dostosowane były do wyglądu mieszkania: stały tu trzy stare, sfatygowane krzesła, w kącie malowany stół, na którym porozrzucane były książki i kajety; z tego choćby, że strasznie były zakurzone, widać było, że ludzka ręka dawno ich nie dotykała; wreszcie, stała tu wielka, koślawa kanapa, która zajmowała pół pokoju. Kanapa ta niegdyś była obita materiałem, a teraz — obszarpana i dziurawa — służyła Raskolnikowowi za łóżko. Nieraz spał na niej w ubraniu, bez prześcieradła, pod swoim starym, znoszonym studenckim płaszczem(…).

Natomiast Arkadiusz Swidrygajłow spędzi ostatnią noc swego życia w pokoju hotelowym, o następującym wyglądzie:

Była to klitka z jednym oknem, tak mała, że ledwie mógł się w niej poruszać; pościel na łóżku była bardzo brudna; zwyczajny, malowany stół i krzesło zajmowały niemal całą pozostałą przestrzeń. Ściany wyglądały jak zbite z desek, tapeta była tak zniszczona i zakurzona, że można było rozpoznać jedynie dawny kolor (żółty), ale deseń był już zupełnie niewidoczny.

Ponurą przestrzeń Zbrodni  i kary zamieszkują specyficzni bohaterowie: część z nich to łotry pokroju Łużyna czy lichwiarki Alony Iwanowny, jednak przede wszystkim są to ludzie pozbawieni podstawowych dóbr życiowych, pozostawieni samym sobie, zmagający się z nędzą, brakiem stałego zatrudnienia i własnego kąta, żyjący z dnia na dzień, staczający się w otchłanie rozmaitych przejawów demoralizacji, jak alkoholik Marmieładow:

Był to mężczyzna po pięćdziesiątce, średniego wzrostu i dość silnej budowy, szpakowaty, z dużą łysiną, o obrzękłej od ciągłego opilstwa i żółtej, a nawet zielonkawej twarzy oraz podpuchniętych powiekach, spod których łyskały wąziutkie, na kształt szparek, zaczerwienione, ale bystre oczy. Ubrany był w stary, doszczętnie zniszczony czarny frak bez guzików. Jeden guzik jakoś się jeszcze trzymał i na ten właśnie guzik się zapinał (…) biały gors [był] cały zmięty, brudny i poplamiony. Twarz miał wygoloną, jak przystało na urzędnika, ale już dawno temu, tak że zaczęła mu już gęsto przebijać niebieskawa szczecina. (…) był jakiś niespokojny, czochrał włosy i chwilami ze smutkiem opierał głowę na dłoniach, stawiając wytarte łokcie na zalanym, lepkim stole. (…) Na jego ubraniu, a nawet we włosach widniały resztki siana. Bardzo prawdopodobne było, że przez pięć dni nie rozbierał się ani nie mył. Szczególnie brudne miał ręce: zatłuszczone, czerwone, z czarnymi paznokciami.

lub postaci opisane we fragmencie poniżej:

Był tu duży dom, cały zajęty przez szynkownię i inne, podobne zakłady; co chwilę wybiegały z nich kobiety ubrane tak, jak się zwykle chodzi do sąsiadów — z gołą głową i tylko w sukni. W kilku miejscach kobiety gromadziły się na chodniku, przeważnie przy schodach do suteren, gdzie mieszczą się różne, nader wesołe przybytki. W jednym z tych lokali panował niezwykły hałas i gwar, tak że rozlegał się po całej ulicy; dolatywały dźwięki gitary, śpiewano pieśni, w ogóle bawiono się znakomicie. Grupa kobiet skupiła się u wejścia; niektóre siedziały na schodkach, inne na chodniku, reszta stała i gwarzyła ze sobą. Na jezdni zataczał się, klnąc głośno, pijany żołnierz z papierosem w zębach; chciał widocznie gdzieś wstąpić, ale zapomniał, do którego z lokali. Jeden z oberwańców kłócił się z drugim; jakiś człowiek pijany do nieprzytomności leżał w poprzek ulicy. Raskolnikow zatrzymał się koło większej grupy kobiet. Rozmawiały ochrypłymi głosami, ubrane były w perkalikowe suknie, na nogach miały liche buciki, wszystkie były z gołymi głowami. Niektóre miały na pewno po jakie czterdzieści lat, ale były i siedemnastolatki. Prawie wszystkie miały twarze posiniaczone i podbite oczy.

   Mieszkańcom Petersburga towarzyszy bezradność, apatia, poczucie wyobcowania, zagubienia, anonimowości, czego konsekwencją jest m.in. rozchwianie norm moralnych. Wielu z petersburżan oddaje się alkoholizmowi, inni praktykom rozpustnym. Jedną z postaci szczególnie zdemoralizowanych wydaje się być świeżo upieczony wdowiec, Arkadiusz Swidrygajłow, który tak chełpi się perspektywą ponownego ożenku:

Za miesiąc skończy dopiero szesnaście lat, więc będzie można wydać ją za mąż. I to właśnie za mnie. Pojechaliśmy tam. Tak jakoś u nich jest zabawnie; przedstawiam się: ziemianin, wdowiec, ze znanej rodziny, ustosunkowany, bogaty. Co z tego, że ja mam pięćdziesiątkę, a ona nie ma jeszcze szesnastu? Kto na to zwraca uwagę? A rzecz nęcąca, co?

   Tradycyjna, wywodząca się z prawosławnej religii moralność, zaciera się, albo bywa zastępowana nową, wynikającą z niebezpiecznych teorii (jak ta wymyślona przez Raskolnikowa), albo z „postępowych” przekonań, głoszonych przez Lebieziatnikowa:

U nas, na przykład, miano za złe Tieriebjowej (tej, co teraz jest w komunie), że kiedy wyszła z domu i... oddała się, to napisała do rodziców, że nie chce żyć wśród przesądów i zawiera wolny związek. (…) Albo taka Warencowa. Żyła z mężem siedem lat, rzuciła dwoje dzieci i palnęła mężowi w liście prosto z mostu: „Zrozumiałam, że z tobą nie mogę być szczęśliwa. Nigdy ci nie wybaczę, że mnie oszukiwałeś, ukrywając przede mną istnienie innego ustroju społecznego, to jest komuny. Niedawno dowiedziałam się o tym od pewnego szlachetnego człowieka, któremu się oddałam i z którym zakładam komunę.

   Niska kondycja moralna bohaterów Zbrodni i kary szczególnie groteskowo ujawni się podczas stypy zorganizowanej po śmierci męża przez Katarzynę Iwanownę. Przybyli goście, pani Lippewechsel i sama Marmieładowa urządzą w jej trakcie widowisko tak niesmaczne, że trudno będzie przeprowadzić granice między komizmem i tragizmem całej sytuacji. A brali w niej udział szczególni żałobnicy:

 Słowem, stawili się jedynie: Polaczek; pewien plugawy urzędniczyna w zatłuszczonym surducie, wągrowaty i wstrętnie cuchnący; głuchy i prawie ślepy staruszek, (…) Zjawił się również pijany porucznik, a właściwie zdymisjonowany urzędnik intendentury, który śmiał się bardzo nieprzyzwoicie i
głośno (…). Jakiś jegomość zasiadł sobie bez ceremonii do stołu, nie przywitawszy się nawet z Katarzyną Iwanowna. Wreszcie jakiś osobnik w braku ubrania przyszedł w szlafroku.

   Trudno się dziwić, że w tym ponurym, pozbawionym ciepła, dobra i perspektywy odmiany świecie, tak często pojawiają się samobójcze myśli i zamiary. Towarzyszą one Raskolnikowowi, pewnie nieraz przemknęły przez głowę Soni, próbowała je także urzeczywistnić kobieta skacząca z mostu do Newy oraz Mikołaj obwiniający się o zabicie lichwiarki, a uskutecznili nastolatka zgwałcona przez Swidrygajłowa i sam jej krzywdziciel. Takie decyzje często wynikają z rozpaczy i poczucia beznadziei – ofiar niezdolnych do walki o przetrwanie w tej wrogiej przestrzeni. Nie wszyscy się im jednak poddają, wybierając życie w upodleniu, na dnie. Stąd refleksja Raskolnikowa:

„Gdzie też ja to czytałem — myślał Raskolnikow, idąc dalej — gdzie czytałem o tym, jak pewien skazaniec na godzinę przed śmiercią mówi czy też myśli, że gdyby mógł żyć gdzieś na wierzchołku skały, na takim malutkim skrawku ziemi, ze tylko dwie stopy można by umieścić — a dookoła otchłań, ocean, wieczny mrok, wieczna samotność i wieczna burza — i miałby tak trwać na przestrzeni jednego łokcia przez całe życie, przez tysiąc lat, całą wieczność, to jednak wolałby tak żyć aniżeli natychmiast umrzeć. Byle tylko żyć, żyć, żyć! Jakiekolwiek by to życie było, byle tylko żyć!... Oto prawda! Boże mój, ile jest w tym prawdy!... Jak podłym stworzeniem jest człowiek!... A jeszcze bardziej podły jest ten, kto go za to podłym nazywa" — dodał po chwili

  Jak wynika z powyższych rozważań, Petersburg jest przestrzenią tajemniczą, mroczną, nieoswojoną, niebezpieczną, nieprzyjazną. Funkcjonuje w nim odwrócony porządek  - nad normami społecznymi i ładem moralnym dominują chaos, bezprawie i przemoc. Miasto ma negatywny i destrukcyjny wpływ na ludzi – znerwicowanych, rozgorączkowanych, cierpiących w zetknięciu z przestrzenią miejską. Sprawia ona również, że wzrasta skłonność człowieka do zła. Można też założyć, że przestrzeń ta katalizuje wzajemne negatywne relacje między ludźmi, izolującymi się, pogłębiającymi międzyludzkie przepaście. Wszystko to sprawia, że Petersburg jawi się nie tylko jako miasto społecznych kontrastów (plac Sienny i wyspa Wasiliewska) i potencjalna arena wielkich konfliktów społecznych, ale też jako miejsce duchowej samozagłady mieszkańców. Przestrzeń Petersburga, pełna destrukcji, niepokoju, grozy, generująca złą energię, uprawnia do określania miasta mianem monstrum, demona, przedsionka piekieł, współczesnej Sodomy, miasta-pułapki. Kształtuje ono życie zamieszkujących go ludzi, tłamsi ich i zakaża swoim złem, skazuje na cierpienie i na zły los, jak wszędzie tam, gdzie człowiek odwrócił się od Boga.
Wszystkie teksty na tej stronie są mego autorstwa.
Nie zezwalam na ich kopiowanie i publikowanie bez mojej zgody.

7 komentarzy:

  1. Super praca, bardzo mi pomogła!

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo się cieszę, polecam również inne tematy :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wszystkie opracowania bardzo solidne, zrozumiałe, ciekawe i zawierające najważniejsze sprawy. Wielkie dzięki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło czytać podziękowania :)
      Zapraszam do kolejnych odwiedzin w Stacji Wymiany Myśli i Wrażeń :)

      Usuń
  4. Świetnie opracowane! 👍 naprawdę pomocna 👌

    OdpowiedzUsuń

Komentuj zachowując zasady kultury - jeśli zechcesz je lekceważyć, Operator połączeń międzyplanetarnych odeśle cię w kosmiczny niebyt:)