Akcja
Zbrodni i kary rozgrywa się w
Petersburgu, mieście szczególnym. Obraz XIX-wiecznej stolicy carów rosyjskich
znamy m.in. z fragm. Ustępu III cz. Dziadów A. Mickiewicza. Poeta zwrócił
uwagę na to, że gród stanął w miejscu wyrwanym surowej przyrodzie, wrogim
człowiekowi, gdzie:
Wiatry przynoszą tylko
śnieg i słoty;
Tu zbyt gorące lub zbyt
zimne nieba,
Srogie i zmienne jak humor despoty.
Miasto wzniesiono z
kaprysu cara Piotra Wielkiego, na obszarze podmokłym, bagnistym, którego
osuszenie i przygotowanie pod zabudowę osobliwie komentuje Mickiewicz.
Stwierdza, że car nakazał w tym miejscu
(…) wdeptać ciała stu tysięcy chłopów.
Potem na palach i ciałach Moskalów
Grunt założywszy, inne pokolenia
Zaprzągł do taczek, do wozów, okrętów (…)
W kontekście tych
straszliwych początków Petersburga, poeta konkluduje:
(…) ludzi ręką był
Rzym budowany,
A Wenecyją stawili
bogowie;
Ale kto widział
Petersburg, ten powie,
Że budowały go chyba
szatany.
Jest zrozumiałe, że refleksje
Mickiewicza były wynikiem jego wrogości wobec Rosji carskiej, o którą nie
sposób wszakże posądzać dojrzałego Fiodora Dostojewskiego, już jako autora Zbrodni i kary. A jednak obraz tego
miasta w powieści o Raskolnikowie także budzi zaskoczenie, nierzadko odrazę,
czasami wręcz grozę. W równym stopniu dotyczy to samej przestrzeni, jak
mieszkańców Petersburga, dlatego Dostojewski nie tylko sugeruje jego zgubny
wpływ na zamieszkujących w nim ludzi, ale niejednokrotnie wyraża go wprost:
(…) w Petersburgu wiele osób mówi do siebie
głośno na ulicy. To miasto półobłąkanych. (…) Rzadko które miasto ma tyle ponurych, ostrych i dziwnych wpływów na
duszę ludzką, co Petersburg. Już sam klimat ile znaczy! A przecież jest to
centrum administracyjne całej Rosji i charakter tego miasta musi wpływać na
wszystko.
Petersburg w powieści
Dostojewskiego jest miastem brudnym, zaniedbanym, zatłoczonym. Latem panują w
nim męczące upały, zaduch, smród i wszechobecny kurz. Dzielnice zamieszkiwane
przez biedotę cuchną szczególnie, zwłaszcza w pobliżu szynków i traktiernii,
gdzie zapija się smutek, bezrobocie, bezczynność. Pijani petersburżanie
potęgują ohydę i ponurość tej części miasta:
Na dworze był okropny upał, przy
tym panował nieznośny zaduch, tłok, na każdym kroku wapno, rusztowania, kurz i
specyficzny smród tak dobrze znany każdemu petersburżaninowi, który nie jest w
stanie wynająć letniska — wszystko to razem działało deprymująco na
nadszarpnięte już nerwy młodzieńca. A nieznośny odór, buchający z szynków,
których w tej części miasta jest szczególnie dużo, i pijani, spotykani na
każdym kroku, mimo że był to dzień powszedni, dopełniali ohydnego i ponurego
obrazu.
Przygnębiający wizerunek śmierdzących uliczek, placów,
podwórek, przenosi się również na stare, obskurne kamienice z brudnymi
korytarzami, zamieszkiwane przez drobnych rzemieślników, urzędników, robotników,
studentów, bezrobotnych. Opis wynajmowanych mieszkań nie pozostawia wątpliwości
co do materialnego statusu ich lokatorów:
Niziutkie, zakopcone drzwi tuż przy schodach
były otwarte. Dopalająca się świeczka oświetlała nędzny pokoik o długości
niespełna dziesięciu kroków; całe wnętrze widać było z sieni. Wszystko było
porozrzucane, w nieładzie, głównie różne fatałaszki dziecięce. Kąt w głębi
pokoju zawieszony był dziurawym prześcieradłem. Prawdopodobnie stało tam łóżko.
W pokoju było wszystkiego dwa krzesła i ceratowa, strasznie obszarpana kanapa, przy
której stał nie malowany i niczym nie nakryty sosnowy kuchenny stół. Na brzegu
stołu stała w żelaznym lichtarzyku dogasająca świeczka. Jak się okazało, (…) pokój był przechodni. Drzwi do
dalszych pokoi, a raczej klitek (…), były
uchylone. Słychać było stamtąd krzyki, hałasy i głośny śmiech. Zdaje się, że grano tam w karty i pito herbatę. Od czasu do czasu
padały słowa zupełnie niecenzuralne.
Wyrażające podobne ubóstwo opisy mieszkań będą
dotyczyły także stancji Raskolnikowa (porównywanej do szafy lub trumny), pokoju
Soni, rozmaitych jadłodajni, szynków, hoteli, a nawet biura policji, do którego
droga wiodła przez brudne i cuchnące kolejne piętra kamienicy. Oto wnętrze
jednej z traktiernii:
Stały
talerzyki z mizerią, czarnymi sucharkami i na dzwonka pokrajaną rybą; wszystko
to pachniało nader niezachęcająco. Nieznośnie duszne powietrze sprawiało, że
trudno było wysiedzieć, a wszystko było tak przepojone odorem okowity, że miało
się wrażenie, iż od samego tego zaduchu można w ciągu pięciu minut stać się
pijanym.
i obraz klitki zamieszkiwanej przez Rodię:
Była to ciasna komórka o
długości sześciu kroków i miała strasznie nędzny wygląd ze swoją pożółkłą,
zakurzoną, odstającą wszędzie tapetą, a człowiekowi nawet niezbyt słusznego
wzrostu wydawać się musiało, że lada chwila uderzy głową w sufit. Meble dostosowane
były do wyglądu mieszkania: stały tu trzy stare, sfatygowane krzesła, w kącie
malowany stół, na którym porozrzucane były książki i kajety; z tego choćby, że strasznie
były zakurzone, widać było, że ludzka ręka dawno ich nie dotykała; wreszcie, stała
tu wielka, koślawa kanapa, która zajmowała pół pokoju. Kanapa ta niegdyś była obita
materiałem, a teraz — obszarpana i dziurawa — służyła Raskolnikowowi za łóżko. Nieraz
spał na niej w ubraniu, bez prześcieradła, pod swoim starym, znoszonym studenckim
płaszczem(…).
Natomiast Arkadiusz Swidrygajłow spędzi ostatnią noc swego życia w
pokoju hotelowym, o następującym wyglądzie:
Była to klitka z jednym oknem,
tak mała, że ledwie mógł się w niej poruszać; pościel na łóżku była bardzo
brudna; zwyczajny, malowany stół i krzesło zajmowały niemal całą pozostałą
przestrzeń. Ściany wyglądały jak zbite z desek, tapeta była tak zniszczona i
zakurzona, że można było rozpoznać jedynie dawny kolor (żółty), ale deseń był
już zupełnie niewidoczny.
Ponurą przestrzeń Zbrodni i kary zamieszkują specyficzni
bohaterowie: część z nich to łotry pokroju Łużyna czy lichwiarki Alony Iwanowny, jednak przede wszystkim są to ludzie pozbawieni podstawowych dóbr życiowych,
pozostawieni samym sobie, zmagający się z nędzą, brakiem stałego zatrudnienia i
własnego kąta, żyjący z dnia na dzień, staczający się w otchłanie rozmaitych
przejawów demoralizacji, jak alkoholik
Marmieładow:
Był to mężczyzna po
pięćdziesiątce, średniego wzrostu i dość silnej budowy, szpakowaty, z dużą
łysiną, o obrzękłej od ciągłego opilstwa i żółtej, a nawet zielonkawej twarzy
oraz podpuchniętych powiekach, spod których łyskały wąziutkie, na kształt
szparek, zaczerwienione,
ale bystre oczy. Ubrany był w stary, doszczętnie zniszczony czarny frak bez guzików. Jeden
guzik jakoś się jeszcze trzymał i na ten właśnie guzik się zapinał (…) biały
gors [był] cały zmięty, brudny i poplamiony. Twarz miał wygoloną, jak przystało
na urzędnika, ale już dawno temu, tak że zaczęła mu już gęsto przebijać
niebieskawa szczecina. (…) był jakiś niespokojny, czochrał włosy i chwilami ze
smutkiem opierał głowę na dłoniach, stawiając wytarte łokcie na zalanym, lepkim stole. (…) Na jego ubraniu, a nawet we
włosach widniały resztki siana. Bardzo prawdopodobne było, że przez pięć dni
nie rozbierał się ani nie mył.
Szczególnie brudne miał ręce: zatłuszczone, czerwone, z czarnymi paznokciami.
lub postaci opisane we
fragmencie poniżej:
Był tu duży dom, cały zajęty przez szynkownię i
inne, podobne zakłady; co chwilę wybiegały z nich kobiety ubrane tak, jak się
zwykle chodzi do sąsiadów — z gołą głową i tylko w sukni. W kilku miejscach
kobiety gromadziły się na chodniku, przeważnie przy schodach do suteren, gdzie
mieszczą się różne, nader wesołe przybytki. W jednym z tych lokali panował
niezwykły hałas i gwar, tak że rozlegał się po całej ulicy; dolatywały dźwięki
gitary, śpiewano pieśni, w ogóle bawiono się znakomicie. Grupa kobiet skupiła
się u wejścia; niektóre siedziały na schodkach, inne na chodniku, reszta stała
i gwarzyła ze sobą. Na jezdni zataczał się, klnąc głośno, pijany żołnierz z
papierosem w zębach; chciał widocznie gdzieś wstąpić, ale zapomniał, do którego
z lokali. Jeden z oberwańców kłócił się z drugim; jakiś człowiek pijany do nieprzytomności
leżał w poprzek ulicy. Raskolnikow zatrzymał się koło większej grupy kobiet.
Rozmawiały ochrypłymi głosami, ubrane były w perkalikowe suknie, na nogach miały
liche buciki, wszystkie były z gołymi głowami. Niektóre miały na pewno po jakie
czterdzieści lat, ale były i siedemnastolatki. Prawie wszystkie miały twarze
posiniaczone i podbite oczy.
Mieszkańcom
Petersburga towarzyszy bezradność, apatia, poczucie wyobcowania, zagubienia,
anonimowości, czego konsekwencją jest m.in. rozchwianie norm moralnych. Wielu z
petersburżan oddaje się alkoholizmowi, inni praktykom rozpustnym. Jedną z
postaci szczególnie zdemoralizowanych wydaje się być świeżo upieczony wdowiec, Arkadiusz
Swidrygajłow, który tak chełpi się perspektywą ponownego ożenku:
Za miesiąc skończy dopiero szesnaście lat, więc
będzie można wydać ją za mąż. I to właśnie za mnie. Pojechaliśmy tam. Tak jakoś
u nich jest zabawnie; przedstawiam się: ziemianin, wdowiec, ze znanej rodziny,
ustosunkowany, bogaty. Co z tego, że ja mam pięćdziesiątkę, a ona nie ma
jeszcze szesnastu? Kto na to zwraca uwagę? A rzecz nęcąca, co?
Tradycyjna,
wywodząca się z prawosławnej religii moralność, zaciera się, albo bywa zastępowana nową,
wynikającą z niebezpiecznych teorii (jak ta wymyślona przez Raskolnikowa), albo
z „postępowych” przekonań, głoszonych przez Lebieziatnikowa:
U nas, na przykład, miano za złe Tieriebjowej
(tej, co teraz jest w komunie), że kiedy wyszła z domu i... oddała się, to napisała
do rodziców, że nie chce żyć wśród przesądów i zawiera wolny związek. (…) Albo taka Warencowa. Żyła z mężem siedem lat, rzuciła dwoje dzieci i
palnęła mężowi w liście prosto z mostu: „Zrozumiałam, że z tobą nie mogę być
szczęśliwa. Nigdy ci nie wybaczę, że mnie oszukiwałeś, ukrywając przede mną istnienie
innego ustroju społecznego, to jest komuny. Niedawno dowiedziałam się o tym od
pewnego szlachetnego człowieka, któremu się oddałam i z którym zakładam komunę.
Niska
kondycja moralna bohaterów Zbrodni i kary
szczególnie groteskowo ujawni się podczas stypy zorganizowanej po śmierci
męża przez Katarzynę Iwanownę. Przybyli goście, pani Lippewechsel i sama
Marmieładowa urządzą w jej trakcie widowisko tak niesmaczne, że trudno będzie
przeprowadzić granice między komizmem i tragizmem całej sytuacji. A brali w niej udział szczególni żałobnicy:
Słowem,
stawili się jedynie: Polaczek; pewien plugawy urzędniczyna w zatłuszczonym
surducie, wągrowaty i wstrętnie cuchnący; głuchy i prawie ślepy staruszek, (…) Zjawił się również pijany porucznik, a właściwie
zdymisjonowany urzędnik intendentury, który śmiał się bardzo nieprzyzwoicie i
głośno (…).
Jakiś jegomość zasiadł sobie bez ceremonii do stołu, nie przywitawszy się nawet
z Katarzyną Iwanowna. Wreszcie jakiś osobnik w braku ubrania przyszedł w
szlafroku.
Trudno
się dziwić, że w tym ponurym, pozbawionym ciepła, dobra i perspektywy odmiany świecie, tak często pojawiają się samobójcze myśli i zamiary. Towarzyszą one
Raskolnikowowi, pewnie nieraz przemknęły przez głowę Soni, próbowała je także urzeczywistnić kobieta skacząca z mostu do Newy oraz Mikołaj obwiniający się o zabicie lichwiarki,
a uskutecznili nastolatka zgwałcona przez Swidrygajłowa i sam jej krzywdziciel. Takie
decyzje często wynikają z rozpaczy i poczucia beznadziei – ofiar niezdolnych do
walki o przetrwanie w tej wrogiej przestrzeni. Nie wszyscy się im jednak
poddają, wybierając życie w upodleniu, na dnie. Stąd refleksja Raskolnikowa:
„Gdzie też ja to czytałem — myślał Raskolnikow,
idąc dalej — gdzie czytałem o tym, jak pewien skazaniec na godzinę przed
śmiercią mówi czy też myśli, że gdyby mógł żyć gdzieś na wierzchołku skały, na
takim malutkim skrawku ziemi, ze tylko dwie stopy można by umieścić — a dookoła
otchłań, ocean, wieczny mrok, wieczna samotność i wieczna burza — i miałby tak
trwać na przestrzeni jednego łokcia przez całe życie, przez tysiąc lat, całą wieczność,
to jednak wolałby tak żyć aniżeli natychmiast umrzeć. Byle tylko żyć, żyć, żyć!
Jakiekolwiek by to życie było, byle tylko żyć!... Oto prawda! Boże mój, ile jest
w tym prawdy!... Jak podłym stworzeniem jest człowiek!... A jeszcze bardziej
podły jest ten, kto go za to podłym nazywa" — dodał po chwili
Jak wynika z powyższych
rozważań, Petersburg jest przestrzenią tajemniczą, mroczną, nieoswojoną, niebezpieczną,
nieprzyjazną. Funkcjonuje w nim odwrócony porządek - nad normami społecznymi i ładem moralnym
dominują chaos, bezprawie i przemoc. Miasto ma
negatywny i destrukcyjny wpływ na ludzi – znerwicowanych, rozgorączkowanych, cierpiących
w zetknięciu z przestrzenią miejską. Sprawia ona również, że wzrasta skłonność
człowieka do zła. Można też założyć, że przestrzeń ta katalizuje wzajemne negatywne relacje między ludźmi, izolującymi się, pogłębiającymi międzyludzkie
przepaście. Wszystko to sprawia, że Petersburg jawi się nie tylko jako miasto
społecznych kontrastów (plac Sienny i wyspa Wasiliewska) i potencjalna arena
wielkich konfliktów społecznych, ale też jako miejsce duchowej samozagłady
mieszkańców. Przestrzeń Petersburga, pełna destrukcji, niepokoju,
grozy, generująca złą energię, uprawnia do określania miasta mianem monstrum,
demona, przedsionka piekieł, współczesnej Sodomy, miasta-pułapki. Kształtuje
ono życie zamieszkujących go ludzi, tłamsi ich i zakaża swoim
złem, skazuje na cierpienie i na zły los, jak wszędzie tam, gdzie człowiek odwrócił
się od Boga.
Wszystkie teksty na tej stronie są mego autorstwa.
Nie zezwalam na ich kopiowanie i publikowanie bez mojej zgody.